Dziadziababa [MOJA HISTORIA]

Szafa w dużym pokoju cała zapełniona zabawkami wnuków, narożniki stołu zabezpieczone miękkimi nakładkami, barierka przy schodach na ogród wymieniona na bezpieczną z otworami, przez które nie przeciśnie się najzwinniejszy nawet maluch.

– Bo tu się przewalają tabuny dzieci – żartują Ewa i Tadeusz. – Kiedy któreś z czwórki naszych dzieci dzwoni i niezobowiązująco pyta, co robimy, to już wiadomo, że coś trzeba pomóc. A dzwonią często, bo wnuków mamy w sumie dziesięcioro. Zawsze coś się wydarzy. Żartujemy sobie, że przynajmniej jesteśmy potrzebni.

Cała dziesiątka według starszeństwa to: Franek, Zuzia, Pola, Wojtek, Justynka, Marysia, Tomek, Piotrek, Szymek i najmłodszy Bartek.

– Ale Justynka, piąta w kolejności, to prawie jakby dwoje było – śmieje się Tadeusz. – Chociaż ma pięć lat, to trzeba na nią bardziej uważać niż na najmłodsze wnuki. Jak ma pomysł, to od razu go realizuje, nic jej nie powstrzyma Ta nowa barierka to dla niej, bo jak nic przeciskałaby się przez tę starą. Przy Justynce jest pełna mobilizacja.

Tadeusz wie, co mówi – odkąd skończył 65 lat może oficjalnie posługiwać tytułem specjalisty ds. różnych. Nadały mu go dzieci. Przygotowały też stosowną wizytówkę potwierdzającą kompetencje i wręczyły z okazji urodzin. W zakresie świadczonych usług m.in. edukacyjno-wychowawcze, a także transport pasażerów problematycznych, zakupy na telefon oraz oczywiście doradztwo wszelakie. W tym jest niedościgniony. U dołu wizytówki drobnym druczkiem żartobliwy dopisek: reklamacje nie będą przyjmowane, kliencie kupuj rozważnie. Tadeusza bardzo rozbawił ten prezent.

Przytulasek

Narodziny Justynki Ewa i Tadeusz dobrze pamiętają.

– Córka i zięć zadzwonili po nas, abyśmy zostali z ich starszymi dziećmi – opowiada Ewa. – Pojechali do szpitala i jakoś bardzo długo nie było żadnej wiadomości. Martwiliśmy się. Zięć wrócił o czwartej, a może nawet piątej nad ranem. „Urodziła się, ale ma zespół Downa”, powiedział. Był przybity, kompletnie przybity. Ja tej nocy też już nie usnęłam.

– Myślałem, że pod walec drogowy wpadłem. Dokładnie tak się czułem. Jakby po mnie walec przejechał i zmasakrował – wspomina Tadeusz, ale zaraz dodaje: – Ale w szpitalu, jak tylko człowiek zobaczył, że to przecież dziecko jest, normalny człowiek, przytulasek, jak każdy niemowlaczek, to od razu myśli były inne. Wychowamy, będzie trochę inaczej, ale damy radę. Oczywiście nam, starszym jest łatwiej niż rodzicom, bo jesteśmy trochę z boku. Zdajemy sobie sprawę, że cały ciężar spoczywa na rodzicach. Dlatego trzeba im pomóc, ile się da. Tak się złożyło, że firma, w której pracowałem upadła, kiedy urodziła się Justynka. O nową pracę już się nie starałem. Przeszedłem na zasiłek przedemerytalny i byłem na telefonie.

Ewa jeszcze wtedy pracowała, więc Tadeusz stał się samodzielnym pełnoetatowym dziadkiem na telefon.

– Ale odkąd ja też jestem na emeryturze, woli jeździć do dzieci ze mną – śmieje się Ewa. – Zawsze to łatwiej we dwoje ogarnąć towarzystwo.

Dziadziababa

O Justynce – podobnie jak o każdym z dziesiątki wnucząt – Ewa i Tadeusz mogą mówić bez końca. Uwielbiają się wzajemnie i cieszą ze swojej obecności. Ich poczucie humoru i radość, z jaką wspominają swoje przygody z maluchami, jest zaraźliwa.

– Justynka jak tylko nas widzi, od razu woła „dziadziababa”, jedno słowo, tak się jej sklejamy – żartuje Ewa i całkiem poważnie dodaje: – Justynka jest inna, zupełnie bezpośrednia, powiedziałabym: przeźroczysta. Chce czegoś, to mówi tak, nie chce, to nie. Nie udaje. Ludzie powinni się od niej tego uczyć. Nie ma w niej potrzeby dominacji, ani agresji, ustępuje. Przytoczę taką sytuację: niedawno były u nas młodsze wnuki, w tym Justynka. Każde dziecko czymś się bawiło. Justynka zajęta była garażem dla aut. W pewnej chwili podeszły inne maluchy, też chciały się bawić, istniało zagrożenie, że zaraz zabiorą jej zabawkę. Justynka oceniła sytuację i nic nie mówiąc powoli podniosła cały garaż i zabrała go do drugiego pokoju. Uniknęła w ten sposób konfrontacji i ocaliła zabawkę. Sprytnie. Cała Justynka. Przy tym zawsze uśmiechnięta, zadowolona. Bardzo jestem ciekawa, jak ona się będzie rozwijała.

Przyszłość

– O przyszłość nie można się zamartwiać – uważa Tadeusz. – My ewentualnie myślimy co będzie w przyszłym roku, dalej nawet nie sięgamy. Wakacji sobie nie możemy zaplanować, bo czasu na to nie ma, a co dopiero taka daleka perspektywa.

Ewa: – A ja myślę, że na wszystko starczy sił. Wszystko co się zdarza, nie jest przypadkiem. Pan Bóg tak pokieruje, że się ułoży. Teraz na przykład córka pracę zaczyna, na razie na część etatu, ale to ważne dla niej, takie oderwanie się od codzienności, którą żyła przez lata. Widzę, że nabrała pewności siebie. Wszystko ma swój czas i się układa. A ta praca, którą mąż stracił, kiedy się Justynka urodziła? Czy to przypadek? Widzę działanie Pana Boga w naszym życiu. To dziecko było potrzebne, przewartościowało życie córki i zięcia. Przedtem córka tak bardzo ambitnie podchodziła do wszystkiego, a teraz odpuściła. I ma w sobie tyle serdeczności i humoru. Jak z zięciem zaczną wspólnie żartować, robi się bardzo wesoło. Atmosfera u nich w domu jest radosna, czujemy to, jak tam przychodzimy. Życie towarzyskie kwitnie. Justynka tego nie zakłóca.

Tadeusz: – Obecność Justynki ma ogromny, bardzo wychowawczy wpływ na kuzynostwo, czyli na wszystkie nasze wnuki. To się oczywiście dzieje trochę mimochodem, ale jest nie do przecenienia.

– Jest pełna akceptacja w rodzinie, w razie czego wszyscy pomagają i mogą na siebie liczyć – podkreśla Ewa i dodaje: – Dla każdego z nas Justynka jest darem. Ja się uczę od dzieci takiego dziecięctwa, niemartwienia się wszystkim. Bo dziecko cieszy się danym dniem, chwyta każdą chwilę. A Justynka to już w ogóle. Jest w tym mistrzynią.