Rozmowa z córką [Autyzm i my]

Zniewalająca prostota jej marzeń w jednej chwili ukoiła wszystkie moje lęki.

Jestem ostatnio dziwnie przewrażliwiona na punkcie dzieci z autyzmem uczących się w szkołach masowych. Nadwrażliwość ta jest oczywiście spowodowana obawą o przyszłość naszego synka w kontekście najnowszych doniesień dotyczących tego, czego starające się dorównać rówieśnikom autystyczne dzieciaki w większości szkół niestety doświadczają. Zdaję sobie sprawę, że być może moje rozważania wybiegają za daleko w przyszłość, ale jakimś sposobem stał się to dla mnie drażliwy temat.

Ni stąd, ni zowąd w czuły punkt trafiła ostatnio starsza córka mówiąc „chciałabym, by Sylwuś chodził kiedyś do mojej szkoły”. Lekko poirytowanym tonem – nie wiem dlaczego – zaczęłam tłumaczyć jej, że przecież wie, co jest z jej bratem, że nie wiadomo jeszcze jak to będzie, że przecież już o tym rozmawiałyśmy… Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, jak bardzo mógłby nie poradzić sobie z codziennością w tak dużej szkole. Na co córka dodała swoje wyjaśnienie: „no wiem, mamo, ale ja tak bardzo chciałabym odprowadzać go do szkoły i przyprowadzać do domu i spędzać z nim przerwy, zabrałabym go do sklepiku szkolnego i kupiłabym mu temperówkę albo coś, co by potrzebował innego, mamy takie fajne ołówki kolorowe…”

Wymiękłam. Zniewalająca prostota jej marzeń w jednej chwili ukoiła wszystkie moje lęki. Czym są moje obawy przy tym, czego mogliby doświadczyć jedynie razem?

W takich chwilach marzy mi się mieć jakąś magiczną moc…

Autor: Magdalena Głuch, mama Sylwestra ze spectrum autyzmu