Spadł śnieg. To – jak przypuszczam – pierwszy śnieg, który Sylwek zapamięta.
Tak! Pójdziemy na sanki! To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie. Wielka, radosna, przysłaniająca wszelkie inne sprawy związane z nadchodzącym weekendem. Pierwszy raz na sankach. To będzie coś. Musi się udać. Przecież tyle ćwiczyliśmy i w pojemniku na zabawki, gdzie wciśnięty między poduszki i kocyki pokonywał największe lęki, i na kocyku, co z czasem zaczęło sprawiać mu nie lada frajdę.
Pierwszego białego dnia biegliśmy rankiem do przedszkola, tupiąc po schodach radośnie jak co dzień. Zabunkrowani przed zimnem jak dwa bałwanki wybiegliśmy z klatki, aż nagle poczułam dość mocne szarpnięcie. Spojrzałam na Sylwka i zrozumiałam, że ta wielka radość najwyraźniej była tylko we mnie. Stał przerażony na białym dywanie, który okazał się kolejną niewiadomą w jego życiu i to w dodatku niewiadomą niegodną zaufania… Tu pod nóżką skrzypi, tam się ugina, a na dodatek można się poślizgnąć. Synek złapał jednak znów moją rękę, do garażu sunęliśmy niczym cyrkowi akrobaci na linie. Na parkingu pod przedszkolem przeżył kolejny zawód, gdy otworzywszy drzwi od samochodu jego oczom znowu ukazał się śnieg. Pokrywał całą drogę do przedszkola i nie dało się nie zauważyć, że fakt ten nie sprawiał mu radości.
Katastrofa! – pomyślałam, ale kolejnego dnia znowu przebraliśmy się za bałwanki. Tym razem całą rodziną. Na niebezpiecznym sprzęcie w postaci sanek wsparcia bratu udzieliła siostra, która tuliła i pilnowała bezpieczeństwa przez całą drogę do najbliższych górek nadających się do zjeżdżania. Tak, siostrze można zaufać… Niepewność dość szybko ustąpiła miejsca tlącej się powoli radości. Przed pierwszym zjazdem z górki dopadł mnie strach, co będzie jeśli jednak nie spodoba mu się nasz pomysł na zabawę? Rozczaruje się, przestraszy, ucieknie… Nie raz w końcu widzieliśmy, jak w jednej chwili potrafi zmienić swój nastrój o 180 stopni. Ale już po pierwszym wspólnym z siostrą zjeździe odetchnęłam z ulgą. Chętnie wstał i gramolił się z powrotem na górkę, przeżywając po drodze radość innych zjeżdżających dzieci. Pisk, którego nie mógł powstrzymać zjeżdżając z siostrą oraz tempo, w jakim wbiegał za każdym razem pod górkę były dla nas niczym czary. Porównując harce Sylwka z tym, co działo się dzień wcześniej, kiedy śnieg budził grozę i niepokój, nie chciało się wręcz wierzyć, że to to samo dziecko.
Nasze dziecko, które niemalże codziennie przypomina nam, że nie ma innej drogi, jak próbować. Ciągle i ciągle, mimo wszystko. Przybliżać ten zadziwiający świat.
Autor: Magdalena Głuch, mama Sylwestra ze spectrum autyzmu