Triatlon jest w jego zasięgu [MOJA HISTORIA]

Pływanie miało wspomóc leczenie skoliozy, a przerodziło się w pasję i pozwoliło odkryć wielki talent pływacki Krzysia, reprezentanta Olimpiad Specjalnych, mistrza w swojej kategorii.

Kolejne medale zapełniają jego pokój, przywozi je z każdych zawodów. – Najbardziej lubię pływać kraulem, bo jest szybki – uśmiecha się Krzyś.

– Technicznie pływa bardzo dobrze wszystkimi stylami – chwali syna tata, Krzysztof, który od 20 lat dotrzymuje mu kroku na basenie. Przyznaje: – Dziś muszę się mocno namachać rękami, żeby nie zostawać w tyle, a do najgorszych pływaków nie należę.

Sporty wodne to jest to, co Krzysiu i jego tata lubią najbardziej: – Co roku miesiąc wakacji spędzamy razem nad morzem w Heringsdorfie w Niemczech u znajomych, którzy udostępniają sprzęt wodny turystom. Junior bardzo chętnie pomaga. Świetnie się tam czuje i co roku czeka na ten wspólny wyjazd.

W te wakacje też się wybierają. Krzyś nie może się doczekać.

Pierwsze słowo

Krzysiu urodził się 24 lata temu. – Niedługo po porodzie, na pierwszych wizytach kontrolnych, pediatra zwróciła uwagę na powiększający się obwód głowy – opowiada mama, Lidia. – Najpierw podejrzewano wodogłowie, ostatecznie zdiagnozowano wodniaki podtwardówkowe. Byliśmy przerażeni. Zaplanowany był już zabieg odbarczania, jednak zanim do niego doszło, wodniaki się wchłonęły.

– Zdążyły jednak poczynić nieodwracalne zmiany w mózgu i to jest powód niepełnosprawności syna – dopowiada tata, Krzysztof.

Spowolniony rozwój Krzysia był widoczny od pierwszych miesięcy życia: nie siadał zgodnie z kalendarzem, nie chodził, nie mówił.

Mama: – Nie wiedzieliśmy gdzie z nim pójść, co robić. Pediatra nie miał pojęcia, gdzie moglibyśmy się z synem zgłosić. Sami wpadliśmy na pomysł, że może zapytamy w przedszkolu specjalnym, wiedzieliśmy, że jest takie w Szczecinie. Dyrektor przedszkola doradziła nam wówczas wizytę w Ośrodku Wczesnej Interwencji. Nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje! Zgłosiliśmy się do ośrodka i to był właściwy krok, zaczęły się już jakieś działania. Ostatecznie Krzyś do przedszkola specjalnego nie poszedł. Zasugerowano nam, żeby iść w kierunku integracji, bo syn miał potencjał. Wybraliśmy więc prywatne przedszkole, w którym zapewniono mu zajęcia z pedagogiem i logopedą. Kiedy zaczął chodzić do przedszkola używał pampersów i w ogóle nie mówił.

Od pieluch Krzyś uwolnił się w przedszkolu szybko, z nauką mówienia szło gorzej. Wiąże się z tym rodzinna anegdota: – Pani logopedka pracowała z nim już dość długo, a on za nic nie chciał mówić. Wydawał jedynie nieartykułowane dźwięki. Wiedzieliśmy więc, że może mówić, tylko nie udawało się go do tego zachęcić. Na nic zdały się rymowanki typu „lata mucha koło Krzysia ucha…” Nie chciał się nauczyć, nie powtarzał, nie mówił. Aż kiedyś nasz sąsiad wymyślił swoją wersję wierszyka, trochę pieprzną – wers kończył się słowem „dupa”. Krzysiowi tak się to spodobało, że od razu to słowo powtórzył. Sąsiad mówił ten swój wierszyk, a Krzyś tylko czekał aż będzie czas na słowo „dupa” i je ochoczo dopowiadał. Czyli pierwszym słowem naszego syna nie było „mama” ani „tata”, tylko „dupa”. Przepraszałam panią logopedkę za to słowo, że to spontanicznie, że sąsiad wypalił bez zastanowienia, było mi wstyd. A ona na to: „najważniejsze, że mówi!”. I to był przełom, Krzyś zaczął mówić. Miał wtedy 5 lat.

Trzy lata później zaczął naukę w prywatnej szkole podstawowej. Nie za bardzo się tam sprawdziła integracja – wspominają rodzice – ale w świetlicy szkolnej poznali Gabrysię, pedagog, która zrobiła na nich wrażenie tak wielkie, że kiedy zmieniła pracę, oni, razem z rodzicami dwójki innych niepełnosprawnych dzieci, poszli za nią. I tak Krzyś znalazł się w SP nr 51.

– Zaprowadzałem go do szkoły, siadałem na krzesełku na korytarzu, czytałem gazetę i czekałem aż skończy lekcje – wspomina tata. – Trwało to kilka tygodni, aż któregoś dnia powiedziano mi, że wszystko jest w porządku, nie muszę siedzieć w szkole, syn sobie dobrze radzi.

– Uczniowie chętnie pomagali niepełnosprawnym, byli dumni, że mogą Krzysia zaprowadzić do klasy, nosili mu tornister, pomagali się ubierać – mówi mama. – Zajmowali się nim aż za bardzo, musieliśmy interweniować, żeby nie przesadzali, bo przecież on wiele rzeczy mógł zrobić sam. Kiedy skończył podstawówkę, zdecydowaliśmy się na Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy przy ul. Polickiej. I to był świetny wybór.

W tym roku Krzyś zakończył edukację w ośrodku: – Na każdym etapie, kiedy coś się kończyło, pojawiał się wielki znak zapytania: co dalej? Po przedszkolu, po podstawówce i teraz znów…

Złożyli już podania do dwóch placówek oferujących warsztaty terapii zajęciowej. Lidia sprawdziła obie, obejrzała pracownie, przestudiowała ofertę, zastanawiała się, gdzie Krzysiowi będzie się podobało. Odrzuciła te, w których podopieczni są skupieni wyłącznie na pracy, bez rozmowy, śmiechów, plotek, bo Krzyś lubi towarzystwo, zagaduje, rozmawia. Jest wesoły i bardzo komunikatywny. Pracownia wikliny – raczej odpada, prace manualne, też. Może coś związanego z grafiką komputerową i drukiem, bo Krzyś dobrze obsługuje komputer?

– Wciąż testujemy jego umiejętności, próbujemy wszystkiego, żeby się zorientować co najbardziej mu odpowiada, ale na razie nie daje się złapać. Wszystko robi chętnie – śmieje się tata i żartuje: – Ja bym go widział na dj-ce, dyskoteki mógłby prowadzić. Jest w tym naprawdę dobry. Uwielbia muzykę.

Nie stać w miejscu

Tata: – Patrząc z perspektywy lat, Krzyś osiągnął bardzo dużo. Nie spodziewaliśmy się tego. Na początku działaliśmy po omacku. Staraliśmy się przede wszystkim z nim być. Wziąłem nawet dwa lata urlopu wychowawczego. Byłem chyba pierwszym ojcem w Polsce, który to zrobił.

Do szóstego roku życia z Krzysiem zawsze był jeden z rodziców. I siostra, starsza o sześć lat Dagmara. Oddana bratu bezgranicznie, bawiła się z nim, rozmawiała, czytała bajki, zachęcała do ćwiczeń na piktogramach, cierpliwie układała z nim puzzle.

– Sami robiliśmy pomoce naukowe, wycinaliśmy obrazki, w domu było ciągłe sprzątanie, bo wysypywałam ryż, kaszę, nawet w kisielu mu nóżki moczyłam, żeby Krzyś mógł tę różną strukturę poczuć. I nic, żadnych efektów – wspomina mama. – Myślałam, że one przyjdą z dnia na dzień, a tu nic. Może to jest najgorsze, to rodziców zniechęca, bo tych efektów nie widać od razu… To Dagmarka miała czasem więcej sił niż my, była dla nas wielką podporą, motywowała do pracy, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, jak dobrą jest siostrą i jak wielkim skarbem dla nas. Jak dziś mówię znajomym, że mamy dziecko niepełnosprawne, to każdy sobie wyobraża zaślinione, niekontaktujące, a Krzysiu umie czytać, pisać, obsługuje komputer, dobrze się komunikuje. Dziś wiemy, jak ważna była ta mozolna praca. To inwestycja, której nie można przełożyć na życie zdrowego człowieka. Inwestycja czasu naszego i Krzysia, inwestycja finansowa, uczuciowa, ciężka praca dzień po dniu przez 20 lat. Bo najważniejsze to nie stać w miejscu. Dzieci niepełnosprawne nie mogą stać w miejscu, bo się cofają.

– Dlatego mam taki szalony pomysł – w oku taty Krzysia pojawia się błysk: – Żona uważa, że się nie uda, ale chcę spróbować. Jestem amatorskim triatlonistą, wymyśliłem, że w następnym roku wystartuję w sprincie (700 m pływania, 20 km jazdy na rowerze, 5 km biegu) w szczecińskim triatlonie razem z synem. To jest w jego zasięgu. Pływania się nie boję, bo Junior trenuje regularnie. Musimy tylko przetestować bieganie. Teraz będzie świetna okazja, bo jedziemy nad morze. Będziemy trenować. Mama każe nam iść do lekarza zanim zabierzemy się za przygotowania, więc od tego zaczniemy. Na treningi mamy rok. Musi się udać. Proszę nam kibicować.