Może trudniej się z nim dogadać, może trzeba uważniej słuchać, może nawet nie tylko uszami… Ale to po prostu dziecko, a nie potwór, który rozniesie cały gabinet lekarski albo co gorsza przychodnię!
We wtorkowy późny wieczór katar synka niespodziewanie przybrał na sile tak bardzo, że po paru godzinach byliśmy umęczeni wszyscy, a przeraźliwy, szczekający i duszący kaszel za nic nie chciał ustąpić. Nie spał syn, nie spałam ja. Rankiem, gdy zegarek pokazał wreszcie porę stosowną na telefoniczne umówienie wizyty, zadzwoniłam do naszej przychodni i dowiedziałam się, że najbliższe wolne miejsce mogą nam zaoferować dopiero… w sobotę. Kolejne próby umówienia jakiejkolwiek wizyty, do jakiegokolwiek pediatry w kolejnych, mniej znanych nam przychodniach zakończyły się podobnie: wszędzie słyszę, że jest problem. Jedna pani zaproponowała mi wręcz telefoniczną poradę lekarską, w końcu syn ma tylko kaszel. Uruchomiłam swój empatyczny ton głosu i uprzejmie wyjaśniłam, że sytuacja nie jest tak banalnie oczywista i naprawdę potrzebujemy tej wizyty, by ktoś synka osłuchał i dokładnie obejrzał, bo ma podejrzenie astmy, kaszel jest bardzo uciążliwy – tłumaczyłam, słysząc wręcz uprzejme potakiwanie – prowokuje go do wymiotów, a poza tym synek jeszcze nie mówi i nie pokazuje rozumnie palcem, jak pytam, co go boli, ma przesunięty próg bólu i ma autyzm… W tym momencie pani przy telefonie głośno wezwała Wszechmogącego i z paniką w głosie oświadczyła, że w takim razie połączy mnie z „informacją”, bo nie wie, kto dałby radę moje dziecko przyjąć. W mojej głowie zwizualizowały się same znaki zapytania i wykrzykniki niczym w komiksie. O co chodzi? – zastanawiałam się. Po wysłuchaniu irytującej „melodyjki na czekanie” znów odezwał się spanikowany głos tej samej pani. Krótko i dość niewyraźnie wyjaśniła, że nikt w informacji nie odbiera, ale jak zdążę, to za pół godziny właśnie zwolniła się wizyta. Zdążę! – krzyknęłam nie drążąc tematu i poprosiłam o wpisanie syna w system…
Wizyta się udała. Pani pediatra, wbrew wszelkim obawom wspaniale „dała sobie radę” z moim dzieckiem. Niesmak jednak pozostał. Siedzę i myślę, i staram się zrozumieć, jak to działa. Przecież gdyby ta rejestratorka zobaczyła naszego synka nie wiedząc, co mu dolega, z pewnością najnormalniej w świecie, by nas obsłużyła, może nawet by się uśmiechnęła, nie bałaby się stanąć obok nas w kolejce do kasy, albo w autobusie… A jednak wiedza o TYM i nazwanie faktu po imieniu wzbudziło w niej niezrozumiałe dla mnie, a jednak tak wyraźnie negatywne emocje. Chciałabym, by wszyscy na całym świecie zdali sobie sprawę, że autyzm to tylko jedna z wielu „cech” dziecka, ale dziecko z autyzmem to nadal dziecko. Może trudniej się z nim dogadać, może trzeba więcej słuchać, może nawet nie tylko uszami… Może też trzeba poświęcić więcej czasu i dać z siebie więcej ciepła, ale to tylko dziecko, nie potwór, który rozniesie w złości cały gabinet lekarski albo co gorsza przychodnię! Tak jak my wszyscy miewa gorsze dni. Tak jak my wszyscy ma swoje powody, by się złościć i płakać. Tak jak my wszyscy, w gorszych chwilach potrzebuje specjalnego podejścia, by współpracować. Ale my, jako rodzice, znający nasze dzieci, jesteśmy w stanie bardzo takie spotkania ułatwić. Naszych dzieci nie trzeba się bać!
Wystarczy ludzka chęć współpracy i odrobina otwartości wolna od powszechnych acz często krzywdzących stereotypów…
Autor: Magdalena Głuch, mama Sylwestra ze spectrum autyzmu